Translate

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Dorodziny



Dłonie – jego małe dłonie nigdy nie były delikatne, dziecięce. Zbyt małe dłonie dorosłego człowieka, szorstkie, nie chcące znaleźć opieki w dorosłej dłoni kochającego rodzica. Dziś wkłada je w moją dłoń kiedy tylko ma ochotę, często, bardzo często, ale one już pozostały dorosłe, straciły szorstkość, ale nie odzyskały dziecięcej „słodkości”, tego co mają Jej dłonie, miękkie, delikatne, maleńkie rączki. Rosną, a wciąż są dziecięce. Takie dłonie miał mieć On trzy lata temu… nie miał.
7 kwietnia, tydzień przed świętami zajączek dostarczył nam dwa jajeczka - nowe życie, albo dwa zajączki? Jak zwał, tak zwał, ale wraz z nimi zagościło szczęście, miłość i radość. Od tamtego CUDownego dnia jesteśmy we czwórkę!

Od tamtego dnia wiecznie się boję i zamartwiam bo nie wiem jak sobie poradzi z wierszykiem, czy dobrze zatańczy, czy szczepienie nie będzie bolesne, czy guz nie jest zbyt poważny, czy jest bezpieczny, a zaraz potem przepełnia mnie duma, bo najpiękniej deklamował, bo ślicznie zatańczyła, bo przy szczepieniu nie było łez, bo mężnie się podniósł i pojechał dalej.
Nasze codzienne życie, zwyczajne życie, o które tyle lat zabiegałam. Staram się nie myśleć o nich w pracy, a z pracy biegnę jak na skrzydłach do domu. Słucham opowieści o nowej grze, słucham nowych słówek po angielsku, muszę przekonać, że sukienka mimo że się nie kręci i tak jest piękna, a na buty na obcasie jeszcze czas.
Temat skąd się wzięły nasze dzieci wraca co jakiś czas, ale staramy się by było to łatwe i zwyczajne dla naszych dzieci, to ich historia, ich życie, normalne życie.

Mam prawo być szczęśliwa bez względu na to, czego życzą nam inni.
Co to jest szczęście, jak go czuć, jak nie przeoczyć, że właśnie teraz trwa? Ono jest, a gdy przychodzi trudność to doceniamy miniony czas.
Nasze szczęście?
Jest!
Coraz starsze, silniejsze, pewne siebie - panoszy się w każdym kącie naszego domu. Czasem śmieje się pełną gębą (jakby powiedział Gombrowicz), czasem nadąsane siedzi w kątku, raz jest na czwórkę, innym razem na pięć z plusem.
Takie zwyczajne nasze życie, pisane prozą.
Stworzyć dom, normalny, tradycyjny dom. Pieczenie ciasta z dwójką dzieciaków u stóp, odkurzanie z rączką małej dziewczynki, potykanie się o zabawki, odbieranie kolejnego arcydzieła córki, sprawdzanie lekcji, wywiadówki...

Za dwanaście dni kolejny raz poniesiemy do kościoła koszyk ze święconką. Nasza Rodzina jest właśnie taka pod znakiem Zmartwychwstałego Boga, wtedy właśnie się narodziła, zmartwychwstała i te Święta dają mi przeogromną siłę, ładują akumulatory na kolejny rok. Wtedy widać jak jesteśmy już dojrzali, pewni siebie, nasze Dzieci, nasza Miłość.
Dunia za miesiąc przystąpi do spowiedzi i na drugi dzień do pierwszej komunii świętej.
Lolek przegląda sprawdziany szóstoklasistów - za rok jego kolej.

  07 kwietnia 2006 przenieśliśmy Je przez próg naszego domu, ze łzą w oku, ze strachem. Czego w nich było więcej? Obawy, ciekawości? Dla Lolka kolejny dom, zmiana; dla Duni inne łóżeczko. Takie dwa Małe Krasnale obudziły w nas życie, obudziły nasz Dom. Chciało się je tulić, gnieść ze szczęścia, a przecież nie można ich było wystraszyć.
Temat ich korzeni rzadko pojawia się w naszym domu. Mimochodem zadadzą pytanie, chcę przystanąć porozmawiać, ale one już mają inne plany. Jeszcze nie usiedliśmy i nie rozmawialiśmy. Wiedzą o swojej przeszłości, żyją z nią, czasem komentują podczas jakiegoś filmu. Nie protestują, nie krzyczą, że tak nie chcą. Czy przyjdzie jeszcze na to czas, czy właśnie tak zostanie? Wierzę, że jestem gotowa na rozmowę z nimi, że sobie poradzimy. Czuję się odpowiedzialna za własne życie i własne wybory, a to był najlepszy wybór, najlepsza droga