Translate

czwartek, 20 marca 2014

17 marzec

Kilka dni minęło, ale wspomnieć ten dzień należy. 17 marzec 2006 roku - 8 lat temu, zadzwonił telefon!
A kiedy dzwoni TEN telefon!

to wszystko się zmienia - najprościej tak można powiedzieć.
Dzień jeszcze odległy do spotkania z dziećmi - u nas trwało to tydzień - jednak machina ruszyła - STAŁO SIĘ, dzieje się!!!!
Wiele z nas zaczynając drogę adopcyjną mówi o sobie, że jest w ciąży adopcyjnej. Do czego porównać TEN Telefon? Odejście wód? To naprawdę baaaardzo długi poród. Może jednak to porównanie to nadużycie...
Stało się - są dzieci!!!! Ile emocji? Jesteśmy przygotowanymi, zakwalifikowanymi rodzicami, teorię mamy w małym paluszku!! Wiemy wszystko.
Czas od telefonu do spotkania z dziećmi, to bardzo dziwna sytuacja. Chcesz robić zakupy, meblować, malować, ale nie widziałeś jeszcze dziecka. Wtedy nie przypuszczałam, że może „nie zaiskrzyć" (niby mówiono o tym na szkoleniu, ale dla mnie to jakaś abstrakcja, z jakim dzieckiem może nie zaiskrzyć? Dopiero lektura bociana otworzyła mi oczy). Ja wiedziałam, że już jesteśmy rodzicami, jaki sąd, jaki człowiek może nam w tym przeszkodzić?
Dużo później dowiedziałam się, że jestem w ogóle szczęściarą, bo dla mnie nie miało znaczenia:
- krew z krwi – do dziś wydaje mi się, że z samym wychowaniem to nie ma wiele wspólnego. Problem może się pojawić przy przeszczepie nerki, szpiku kostnego, ale i w tym przypadku ile razy jest zgodność w rodzinie?
- przejście ciąży, bóle parte – powiem szczerze, że nawet się tego bałam, tyle historii o wypadkach przy porodzie, poronienie... Mam jednak koleżankę, która uważa, że byłabym bardziej kobietą gdybym choć poroniła, ale jednak była w ciąży!!! Ja chciałam być MAMĄ – tylko tyle?
Czytając bociana uczyłam się, dowiadywałam – to już taki mój nałóg, może trzeba zacząć się leczyć? Jednak i kontrowersje na bocianie uczą. Wiem już, że można nie pokochać dziecka zaadoptowanego.
Wiem, czego niepłodność mnie pozbawiła, ale dziś nie chciałabym już innej drogi, bo to byłyby inne dzieci, a ja kocham Lolka i Dunię – właśnie te dzieci – moje dzieci.
Jest coś czego żałuję. Żal mi tego czasu bez niemowlęctwa Lolka. Znając Dunię w wieku 3,8 wiem ile czasu straciliśmy – dni, tygodnie, miesiące!!! Nie wiem jaka „walka” wciąż przed nami, by tamto nadrobić, ale musimy z nim być dla niego i dla siebie. Sandra miała 9 miesięcy, cały czas było noszenie, tulenie. Wszystko z nią na rękach, uwagi o nierozpieszczaniu puszczałam mimo uszu, były nie do przyjęcia, nie na miejscu, zwyczajnie głupie...
Dziecko potrzebuje by nas zaakceptować – by się z nami poczuć jak w domu, jak u siebie – tyle czasu ile go z nami nie było...
Dziecko ma zerwane więzi, czy czytając tylko bociana – ucząc się - uda nam się pokazać Lolkowi, że naprawdę go kochamy, akceptujemy i pragniemy by zwyczajnie było mu dobrze, by był szczęśliwym dzieciakiem, a potem dorosłym człowiekiem.
Po ośmiu latach spokojnie mogę powiedzieć, że czytanie książek, szkolenia są potrzebne, ale dopiero przebywanie z dziećmi dało mi do zrozumienia, że wychowania dzieci uczę się dopiero teraz, każdej minuty, godziny, każdego dnia.
Pamiętam jak byłam krytyczna gdy sama czekałam na swoje macierzyństwo. Oj ile ja wtedy wiedziałam, jakie miałam doskonałe rady, jak irytowały mnie mamy ze zmęczoną, zdenerwowaną miną – jak one śmiały, nie doceniały jaki mają Skarb!
Teraz sama jestem zmęczoną, czasem zdenerwowaną, szczęśliwą mamą.
Nie cofnęłabym czasu. Czasem jeszcze budzi się we mnie taka euforia – namawiania na adopcję, bo jest to naprawdę fantastyczne macierzyństwo.
Wiąże się z innymi problemami, bo przychodzi czas pytań: kto, dlaczego, a dzieci potrafią zaskakiwać. Przyjdzie czas gdy – jeśli zechcą – to wezmę je za rękę i jeszcze raz przekroczymy próg oao i zapytamy o ich mamę biologiczną. One będą dorosłe, czy tego zechcą? Nie wiem, wiele rzeczy nie wiem, wciąż się uczę.
Nie namawiam już na adopcję, bo to piękne, ale jednak inne macierzyństwo. Dużo bardziej inne gdy adoptuje się dziecko starsze, dziecko z bagażem, dziecko z pamięcią.
Dunia, jak i Lolek zostali pozbawieni więzi, nie byli wyczekiwani, mamusia z wytęsknieniem nie gładziła brzuszka, nie chodziła na badania kontrolne. Przyszła, urodziła i było – kolejne, nie jedyne. Cóż te baby tak marudzą, czy to takie wielkie urodzić dziecko? Cudują, słodzą nad małymi nóżkami, rączkami, chyba jakieś głupie?
Jakieś tam dziecko... dziś moje.
Nosiłam, głaskałam, tuliłam, szeptałam, śpiewałam, całowałam małe, słodkie „kiteczki” – bo jest wytęsknione, wymodlone – jedyne!
Dużo rozmów z Lolkiem, zabaw, nauka zbliżania się do niego, radzenie sobie z „kolcami”, żeby mu pokazać – bo jest wytęskniony, wymodlony – jedyny!
TEN TELEFON – wywrócił nasze życie do góry nogami. Chyba mało która kobieta przed zostaniem mamą zdaje sobie z tego sprawę. Wiemy, że będzie inaczej, ale jednak mamy zaplanowane, że będzie tak samo: kino, spotkania z kumplami, kolacje przy świecach, wypady w weekend na narty.
Jest inaczej, trochę inaczej, zupełnie inaczej !! i godzimy się na to, zmęczone, czasem z wyrzutami, że nie mam sił pogadać z mężem – o kolacji nie wspomnę. Są one – wytęsknione, wymodlone, jedyne i tylko czasem mam ochotę zwiać, bo ręce opadają ale któż inny jak nie one potrafi tak pięknie przytulić, spojrzeć w oczy, z czyich ust może paść piękniejsze: „kocham cię mamusiu” ??