Translate

poniedziałek, 22 grudnia 2014

z ostatniej chwili ;-))

             Moja kochana koleżanka z biura, przyjaciółka mojej Duni, w miniony czwartek doznała kontuzji w pracy i niestety w tym wspaniałym czasie jest unieruchomiona. Właśnie przed chwilą przyjechał do pracy jej wspaniały mąż, przyniósł L4, ale również - zresztą przede wszystkim - część prezentów, które chcę dać pod choinkę, bratu mojego Rafała i jego partnerce.

  Dwie podusie, jedna z motywem i kolorem świątecznym, druga z ich milusińskim - suczką o imieniu Shantal.

  Moja córeczka domówiła sobie również poszewkę, do jej kompletu z reniferami - też rękodzieło Lucy - brakowało takiej: 
Poduszeczki póki co sfotografowane jeszcze w biurowych warunkach, ale Dunia już dzisiaj umieści swoją na właściwym miejscu, a dwie poprzednie będą musiały poczekać na powrót właścicieli do domu, do Venlo.

  Lucynko serdecznie dziękuję, nabieraj siły w zgrabnych nóżkach, byś w Nowym Roku mogła szczęśliwie pomykać do pracy :-))))


drzewko bożonarodzeniowe i inne dekoracje



                 Wczoraj dzieciaki postanowiły udekorować choinkę, początek był radosny imponujący, ale jakoś szybko się znudzili… A mówiłam, że w tym roku choinka ma być MAŁA, no nic jest pod sam sufit, jak co roku. Kilka dni spędziła na tarasie, wczoraj rano Rafał ją wniósł i gdy ja gotowałam obiad, rodzinka zajmowała się drzewkiem, ale ponoć i tak ja mam skończyć… 
Rozpoczęły od rzeczy najprzyjemniejszej, od wieszania cukierków, tatuś tradycyjnie - od lampek. 


          Dunie znudziło zawieszanie i postanowiła, że ona w tym roku zrobi stajenkę: 


 Robiąc miejsce na choinkę, dzień wczesniej usunęłam z salonu część kwiatów i umieściłam je w pokojach dzieciaków, a te niektóre z nich postanowiły jakoś udekorować u siebie w pokoju i ich pokoje też mają trochę dekoracji świątecznej: 




              
                                   Wreszcie uznały,że resztę dokończy mama.

                    Dla mnie więc zostało obmyślenie dekoracji doniczki i może jeszcze jakieś świecidełka. Póki co wygląda tak i dzisiaj popołudniu dekoracje jej skończę.
 

                                      Jest już nastrojowo i świątecznie ;-)) 
W domu już pachnie świętami, część pierniczków na choince, część czeka w pudełku z innymi drobnymi ciasteczkami na radosną świąteczną konsumpcję. Chcę już spokoju i do domku, do rodziny, do choinki i do świąt.
Jest już w domu nastrojowo i świątecznie ;-)) 

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Adwent, Mikołaj - radość na codzień



Pisanie litu do Mikołaja jest chyba bardziej magiczne, jak samo dotarcie Mikołaja. Przeżywanie, zastanawianie się.
To jak ewoluują dzieciaki, jak się zmienia ich świadomość, a jak bardzo jeszcze są w tym dziecinne jest niezwykle cenne i piękne.
Lolek uświadomiony już niestety jest dawno i nawet jeżeli pisał listy w ostatnich latach, to jednak bardziej przez wzgląd na młodszą siostrę. Duni do niczego nie namawialiśmy, czekaliśmy na jej reakcje. Rozmawiała z nami, zastanawiała się, czy Mikołaj może przyniosić drogie prezenty, zastanawiała się nad królikiem, piesek jest wciąż w marzeniach (wyszły dwa z wosku na wróżbach andrzejkowych), ale jednak zabawki najważniejsze. Rysunki, nieśmiertelne top model, wyklejanki z koniami, coś z Violettą, lego dla dziewczyn, zmieniała, dodawała. Przekładała jeszcze co może dostać pod choinkę od Aniołka, dylematy naprawdę trudne. Z bratem, zastanawiali się na ile mogą sobie pozwolić, Lolek nie „wydał” Mikołaja. Dunia napisała list, zamknęła w kopercie, a ja ułożyłam na parapecie. No niestety zagonienie weekendowe spowodowało, że wciąż zapominałam list wyjąć… Dunia piątek rano smutna, sobota też smutna, bo Mikołaj wciąż nie zabrał listu… Wreszcie w nocy z soboty na niedzielę jakiś elf mnie obudził i cichaczem wyjęłam list.
Jej radość rano, blask oczu – bezcenne!
Choćby za to warto kochać Mikołaja i w niego wierzyć! 




Lolek no cóż pyta wprost co mu zamierzamy kupić, na co ja wprost odpowiadam, że kalendarz z polskiego i angielskiego dla szóstoklasisty – do matematyki już ma. Na co on oburzony, że zaraz go sprzeda, na co ja, że po egzaminie może sprzedać i korzyść będzie obopólna. 


Trzeba się nad nim dokładnie zastanowić, magii już nie ma, ale na radość z prezentu zasługuje jak najbardziej.

Wczoraj Dunia odświeżyła lampion, nie robiliśmy sami. Sami kiedyś zakupiliśmy i od dzisiaj wieczorne spacery na roraty.
                              Czas adwentowy rozpoczęty, zbliżamy się do świąt. 



wtorek, 25 listopada 2014

wesołe, merry, czy God jul...



Już za kilka dni przyjdzie nam się witać z Mikołajem, kilka dni później Gwiazdka. Wspaniały czas serdeczności, biegania po sklepach, żeby sprawić przyjemność, uśmiech na twarzy. Przypada ten czas na najciemniejszą porę roku i chyba tylko dlatego jesteśmy w stanie przetrwać najkrótsze w roku dni.
Zaczynam już planować dekoracje, szukam ozdób, nowych obrusików, poszewek na poduchy, figurek. 




 Co raz częściej inspiracji szukamy na blogach, jest ich pełno, a dziewczyny służą naprawdę wspaniałą radą, pomocą.
Oczywiście nie omieszkałam zagadnąć Lucy o coś nowego na te święta, ale ja chciałam coś na święta wesołe i masz babo placek – nikt takich nie zamawia… są merry, są nawet God Jul, a wesołe - nie.  No to jak nie wesołe to może cicha noc? No i właśnie znowu nie cicha, a silent night.

Dlaczego  właśnie tak chcemy dekorować swoje salony, układać poduchy na sofach, wyklejać w oknach witraże merry Christmas?

Co nasze wesołe mają w sobie, że nie chcemy ich eksponować?


Wczoraj w wiadomościach uderzył mnie podobny temat. To znaczy ja tak o nim pomyślałam, bo temat był inny i mnie dość mocno zszokował.
W polskim mieście, Tuszynie, zastanawiano się nad nazwą placu zabaw miś Uszatek, czy Puchatek. Dla mnie oczywistością był Uszatek – bo nasz polski, w Bielsku mamy figurki Bolka i Loka, fontannę z Reksiem  - bardzo fajne i przyjemne. 

 Jednak jak wsłuchałam się w temat, problem leżał gdzie indziej i wyrzuciło mnie wprost z butów!
Radni z Tuszyna uznali, że Kubuś Puchatek jest nieprzyzwoity, bo nie nosi spodni, a jego płeć nie jest jednoznacznie określona. Dlatego ich zdaniem miś nie może patronować placowi zabaw.
Naprawdę można coś takiego wymyślić!? Czy Kubuś to może być dziewczynka –  Kubusia?


          No cóż moje dylematy o naszym polskim języku zmieniły się w dywagacje o pluszakach bez spodni. Z jednej strony jesteśmy tolerancyjni i tak mocno otwarci, że akceptujemy święta merry, a z drugiej strony razi nas pluszak z dzieciństwa bo nie ma spodni… Reksio też nie ma – mam nadzieję, że nie zdemontują fontanny!

piątek, 10 października 2014

Inna chwila



Sieroctwo boli w każdym wieku.
Zła strona rodzenia późno to właśnie strata rodziców w tak młodym wieku, moje starsze siostry już pod 60, już po 50...
Ale przecież śmierć nie wybiera tylko starców, więc nie mam się co mądrzyć. Dzieci tracą matki w wieku kilku lat, rodzice tracą dzieci...
Można by rzec, że w tej rzeszy szczęściara ze mnie...
Czas się zatrzymał...
Mam mieć teraz czas na przejrzenie albumu, wspomnienie jak to było z Nimi, jak to było, kiedy się wie, że Rodzice są, ale już żyje się gdzie indziej, swoim życiem.
Wokół życie płynie normalnie. Drugi raz mam ten sam wstrząs, życie płynie dalej, a to tylko ja i moje siostry mają inna chwilę...
Piątego października, w niedzielę rano zmarł mój tato... Nie dożył do 80, chociaż dzisiaj to już taki wydawałoby się młody wiek...
Szpital go zniszczył, szpitala on nienawidził i pewnie to dolało oliwy do ognia.
Samą śmierć miał spokojną, nad ranem, w domu, bezpiecznie, wśród tych, którzy kochają i dbają, tych których chcą go mieć przy życiu tu na ziemi. Najmłodsza ukochana córka chciała podać śniadanie, a jego duszy już nie było. Próbowała robić sztuczne oddychanie, reanimować. Wezwała pogotowie, ale oni stwierdzili zgon.
Poszedł do swojej żony, teraz razem się cieszą zdrowiem, młodością, a my musimy się z tym pogodzić - taka kolej rzeczy. 

Najpierw im było smutno, gdy my po kolei oddalałyśmy się w swoich nowych rodzinach, dzisiaj nam jest smutno, bo odeszli do domu Pana. 
Takie życie, taka kolej.

Spotkania rodzinne najliczniejsze na pogrzebie.

20 września bawiliśmy się na weselu siostrzenicy. Radość, śmiech, zabawa do rana. Dunia nie chciała wracać do domu przed końcem zabawy, ale byli już tak padnięci, że trzeba było wracać.

Dwa i pół tygodnia później spotykamy się w dużo większym gronie na jakże innej uroczystości, przepełnionej smutkiem, goryczą. Proboszcz wygłosił piękne kazanie o tym jak nasi Rodzice są teraz szczęśliwi, o tym, że kiedyś tam się znowu spotkamy. Nowe, lepsze narodziny.
Tak boli, tak ciężko dalej ze świadomością braku rodziców. Już go nie dotknę, nie przywitam, już nie zobaczę go w rogu fotelu, nie poczuję na swoim policzku jego nieogolonej twarzy... 

Żyjemy nadal tutaj. Jak to pogodzić? Powinnam zostawić na chwilę wszystko, ale życie toczy się dalej, dalej gna, nie wiadomo gdzie i po co... 

Wszyscy i tak kończymy w tym jednym miejscu...