Translate

środa, 7 października 2015

Kłótnia i deser z gorzkiej czekolady



W poniedziałek Dunia wróciła z podwórka przed czasem jakiś kwadrans, trzasnęła drzwiami i rzuciła się na łóżko w swoim pokoju. Lolek na mnie patrzy zdziwiony, ja na niego. Idę do Małej, co się stało. Nie chciała wiele mówić, prócz tego, że pokłóciły się z Amelią.
Potem kilka bardzo nerwowych sytuacji, bo wiadomo - trzeba na kimś się wyładować. Nerwowo było bardzo, aż w końcu Dunia utknęła w kuchni. Lolek się uczył, a ja czytałam coś na tablecie. Po jakimś czasie słyszę, że mam jej pożyczyć gorzką czekoladę. Na pytanie, kiedy odda poprawiła się, że chce na zawsze. Poszłam dać jej czekoladę, ale do kuchni wejść mi nie pozwoliła. Zapytała tylko, w jakim garnku może ją rozpuścić.
Pełna trwogi, że czekoladę się topi w kąpieli wodnej, ugryzłam się w język i powiedziałam, żeby wzięła sobie mały garnek z zeptera i bardzo powoli na najmniejszym ogniu podgrzewała. Już sobie wyobrażałam szorowanie garnka…
Za chwilę woła mnie o pomoc w obieraniu orzechów, ale zaoferował się Lolek, a mi wciąż nie wolno było wchodzić do kuchni. Chyba nawet jakoś nie bardzo chciałam słuchać co tam się dzieje…
Wreszcie się doczekałam, w lodówce w pucharkach stały cztery desery, a Dunia relacjonowała co zrobiła. Wzięła galaretkę ananasową, bo tylko taka jej pasowała do czekolady, ugotowała tak jak ze mną – często mi pomaga robić galaretki, przy okazji robienia tortów. Potem rozpuściła czekoladę i zmieszała, do tego wsypała orzechy włoskie, które obrał Lolek.
Do degustacji na drugi dzień, kiedy zastygnie.
Pomogłam jej posprzątać kuchnię i po deserze, i po kolacji.  
Prawdę mówiąc nie robiłam wcześniej takiego deseru.  Wyglądało estetycznie, składniki smaczne, więc czemu nie?
Dunia bardzo dużo ogląda filmików na youtube, więc pewnie stąd zaczerpnięty pomysł, ale robiła z pamięci, bo jej tablet ja miałam w ręce, a na karteczce też nie miała nic.
Nie Zwróciłam jedynie uwagi, że Dunia tego wieczoru jeszcze raz utknęła w kuchni, tym razem przygotowując dla siebie i dla brata soki do szkoły… Rano jak weszłam do kuchni, to jakby piorun we mnie trzasnął! Lepkie blaty, podłoga, no niestety musiałam nakrzyczeć, nie byłam w stanie nie zareagować. Kiedy rano ma się na wszystko wymierzony czas, na sprzątanie kuchni czasu brak…
              
         
We wtorek przyszłam z pracy mając nadzieję, że jeszcze zrobię zdjęcie deserkom, ale został już tylko jeden dla mnie. Smaczne, schłodzone, lekkie czekoladowe ptasie mleczko, z odrobiną orzeszków, na dnie pucharka maleńkie kuleczki po gorzkiej czekoladzie, która się nie do końca rozpuściła. Garnek wcale nie był przypalony! Dunia delikatnie podgrzewała garnek.

Wieczorem Dunia znowu postanowiła zrobić deser, ale tym razem dla koleżanki z klasy - Soni, którą na dzisiaj zaprosiła. Wcześniej sprzątnęła swój pokój.
Może dzisiaj uda mi się sfotografować dzieło Duni?
Rośnie mi taka mała gospodyni;-)

        Z Amelką nadal niepogodzone… Poszło o rywalizację, grały razem w kosza, no i jedna wygrała, a nie powinna, tylko która jest która?
Do tej pory Amelka była codziennym gościem w naszym domu, ciekawe jak długo wytrzymają?

3 komentarze:

  1. Jestem pod wrażeniem umiejętności kulinarnych Duni :)
    A co do Amelii - daj im chwilkę, niechaj zatęsknią i zmądrzeją :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja droga ja sama jestem! Co i rusz mnie tak pozytywnie zaskakuje ;-)
      Tak dziewczynom daję czas, nie ma - według mnie - nic gorszego jak wtrącające się mamy.

      Usuń
  2. Uuuu! Brawo! Ale pomoc Ci rośnie! Najpiękniejsze jest to, że brat pomógł siostrze! A kuchnia... No cóż! U nas tylko Tygrysek je w kuchni i też się klei! I żadnych soczków niema!

    OdpowiedzUsuń